“Obyś żył w ciekawych czasach” - tego od stuleci życzą Chińczycy, gdy komuś chcą dopiec. Dlaczego? W tradycji Państwa Środka “ciekawe czasy” to nie interesujące, ale niespokojne lata, pełne wyzwań i niepewności. W taki okres właśnie wkroczyliśmy i chyba każdemu przyda się chwila wytchnienia. Oby była nią zbliżają się Wielkanoc, a jeśli jesteśmy przy Świętach, warto przypomnieć tradycje, które nasi przodkowie przywieźli ze sobą na ziemię pasłęcką po II wojnie światowej.
Święta wojenne i powojenne
O polskiej Wielkanocy nad Wąską należałoby nawet mówić wcześniej, bo w latach II wojny, gdy znaleźli się tu robotnicy przymusowi z różnych stron kraju. Nie mogli liczyć ani na suto zastawiony stół, ani na świąteczny czas w gronie najbliższych. Pozostała im jednak religia, a że Niemcy zezwalali na wielkanocne nabożeństwo, większość robotników gromadziła się w kościele na specjalnej mszy. Odprawiał ją proboszcz, ksiądz Jan Skerde – problem w tym, że nie znał słowa po polsku i nie był w stanie wyspowiadać Polaków. Każdy odbywał więc samodzielnie refleksję nad grzechami, a finałem nabożeństwa była komunia.
Tak było do końca wojny, a pierwsze powojenne miesiące przyniosły Pasłękowi napływ nowych mieszkańców z różnych stron Polski. Jedni przybyli z tzw. “centrali” (Mazowsze, Lubelszczyzna, Łódzkie, Kieleckie itd.) w poszukiwaniu lepszego życia, innych, Polaków zamieszkałych za Bugiem, zazwyczaj zmuszano do opuszczenia swoich domów. Zabużan było najwięcej - tylko do końca 1946 roku w powiecie pasłęckim zakończyło swoją wędrówkę blisko 10 000 przesiedleńców z Wołynia i Wileńszczyzny. Wszyscy przybyli tu z troskami, niepewnością, ale i silną wiarą.
Przykładem mieszkańcy Zielonki Pasłęckiej, którzy pochodzili spod Łucka (wieś Kopaczówka, parafia Rożyszcze). Nie wyobrażali sobie, aby zostawić wyposażenie tamtejszego kościoła na pastwę Sowietów i w związku z tym zabrali ze sobą na “Ziemie Odzyskane” księgi, szaty i naczynia liturgiczne oraz kościelne obrazy. Nic dziwnego, że ważnym wydarzeniem było dla nich otwarcie i poświęcenie przez księdza Jana Karasia Drogi Krzyżowej, które odbyło się 27 marca 1947 roku.
Wielki Post czy tańcowanie?
Nim przejdziemy do opisu świątecznych zwyczajów powojennych pasłęczan, warto przypomnieć epizod z okresu poprzedzającego Wielkanoc – Wielkiego Postu. Kościół od dekad patrzy niechętnym okiem na wielkopostne imprezy i gdy w marcu 1946 pasłęcka milicja postanowiła zorganizować zabawę, musiało się to spotkać ze sprzeciwem proboszcza. Ksiądz Józef Sikora potępił z ambony wydarzenie, a że cieszył się wśród wiernych sporym autorytetem, stało się jasne, że milicjanci mogą mieć problem z frekwencją. Reakcja MO była szybka i ostra: kapłana wezwano na komendę i zażądano odwołania słów o zabawie.
Żądał zaś tego nie byle kto, bo komendant powiatu w towarzystwie dwóch oficerów milicji z Olsztyna. Duchowny nie ugiął się jednak pod presją i odpowiedział dosadnie: “Wy stoicie na straży prawa państwowego i […] macie w powiecie 10 posterunków obsługiwanych przez kilkunastu ludzi posterunkowych, uzbrojonych nie tylko w gumowe pałki, ale w rewolwery, karabiny i granaty. […] Na straży prawa Bożego i kościelnego postawiony jestem tylko ja jeden na cały powiat. Uzbrojony w, zdaje się słabą, lecz najskuteczniejszą broń Słowa Bożego. Dlatego oświadczam, że ogłoszenia nie odwołam i żadna siła nie zmusi mnie do tego. Owszem, mogę je tylko jeszcze raz powtórzyć”.
Jak powiedział, tak zrobił - w kolejną niedzielę po raz drugi skrytykował milicję i stwierdził, że szanujący się katolik powinien ominąć imprezę z daleka. Odczytał też pismo z kurii, która poparła jego stanowisko. Efekt? Fiasko zabawy – poza milicją bawiło się na niej najwyżej kilka osób. Podobno nawet szeregowi milicjanci dziękowali potem księdzu, że postawił się i storpedował wielkopostne tańce. Tymczasem władza nie zapomniała upokorzenia i od tej pory nękała Sikorę, np. wysokimi podatkami (w 1948 roku otrzymał nakaz zapłaty 311 000 zł - średni miesięczny dochód wynosił wówczas 20 000 zł)...
Wielkanoc różnych tradycji
A jakie zwyczaje i przesądy wielkanocne zagościły w Pasłęku i okolicy wraz z Polakami? To zależy, bo inne sprowadzili ze sobą Wołyniacy, inne Wilniuki, a jeszcze inne “Lubelaki”. Na przykład mieszkańcy Brzezin wierzyli, że ten gospodarz, który pierwszy wróci furmanką z rezurekcji, pierwszy skończy żniwa i będą one obfite. Oczywiście, nie było tak, że brzezińscy rolnicy zmieniali się w wielkanocny poranek w rajdowców, ale “zwycięzca” mógł z optymizmem patrzeć w najbliższą przyszłość. Skąd ten przesąd? Z Lubelszczyzny, bo stamtąd przybyli niemal wszyscy mieszkańcy wsi (w tym dziadkowie autora).
O Świętach na Wileńszczyźnie opowiada natomiast Elza Strzelecka, która przed wojną mieszkała w podwileńskim Landwarowie i która przybyła do Pasłęka jesienią 1945 roku (miała wówczas 12 lat) m.in. z kuzynkami Józefa Piłsudskiego: “Przygotowania do Wielkanocy zaczynały się ze sporym wyprzedzeniem, co najmniej 2-3 tygodnie wcześniej. Zawczasu szliśmy do lasu i ścinaliśmy gałązki wierzb, dzięki temu na stole nigdy nie brakowało bazi. Obowiązkowo lądowały one też w koszyczku wielkanocnym, z resztą święconki. Mama dbała, aby koszyczek zawsze był wyłożony elegancką, bielutką serwetką”.
Jak wspomina pani Elza, ówczesna zawartość koszyka nie różniła się specjalnie od dzisiejszej, z jednym wyjątkiem. “Nie malowaliśmy jajek na Wielkanoc, święciliśmy je bez żadnych upiększeń”. Do koszyka wkładano też palmy, ale dzieci najbardziej czekały na słodkości - w domu pani Elzy nie wyobrażano sobie Świąt bez babki wielkanocnej. A Śmigus-Dyngus? Jak najbardziej - “Wie Pan, to nie było symboliczne polewanie, w ruch szły wiadra wody (śmiech). Smagaliśmy się również rózgami po nogach”. Wileńskie zwyczaje rodzice pani Elzy przenieśli do Pasłęka, a nasza rozmówczyni kontynuuje je do dziś.
Korzystając z okazji, na koniec chciałbym złożyć czytelnikom “Głosu Pasłęka” życzenia spokojnych, rodzinnych i pogodnych Świąt Wielkanocnych. Oby “ciekawe czasy”, o których wspomniałem na wstępie, skończyły się jak najszybciej, Ukraińcy mogli bezpiecznie wrócić do swoich domów, a sprawiedliwość dosięgnęła Putina i innych rosyjskich zbrodniarzy.
Tomasz Czapla
Komentarze
Wilno nie jest za Bugiem, populisto. A Pani Elza do dziś smaga się witkami i biega przed polewającymi wodą. Tak mocno przeniosła te zwyczaje, że odzwyczaić się nie może.
W Pasłeku są tylko wspomnienia "Pani Elzy" , innych wspomnień nie ma i nie będzie! Wspomnienia dyżurne , że tak się wyrażę.
Że ta Pani straciła instynkt samozachowawczy to rozumiem, ale po co rodzina pcha ją na afisz?
Dziękując za życzenia, dziękuję również p. Czapli za piękny, wyczerpujący rys historyczny.